Napisał Pan (drukowane litery ode mnie) „DEMOKRACJA to ustrój, w którym prawo jest stanowione w sposób DEMOKRATYCZNY” oraz „DEMOKRACJA znika, gdy decyzje podejmowane są sprzecznie z DEMOKRATYCZNIE przyjętym prawem”. Nie mam złych intencji, ale zupełnie szczerze: nie widzę tu ścisłości, bo definiuje Pan termin „demokracja” przy użyciu tegoż terminu.
Pinochet stanowił prawo, ale miał mandat wyborców, bezpośrednim suwerenem był lud, który go poparł.
Z instytucjami europejskimi również sprawa nie jest taka prosta. Weźmy sobie chociażby kupowanie przez Europejski Bank Centralny obligacji krajów bankrutujących. Czy jest to działanie demokratyczne, czy nie? EBC wyrósł z instytucji demokratycznych, ale złamał tutaj ewidentnie obowiązujące traktaty i prawo. Nikt się jednak tym efektywnie nie przejmie i żaden sąd przeciwko temu nie wystąpi. Podobnie jak nawet niemiecki Sąd Najwyższy nie uchyli ewidentnie niekonstytucyjnych działań polegających na dotowaniu rządów zagrożonych.
Istnieją poważne argumenty, wskazujące, że akcesja Polski do UE była sprzeczna z polską Konstytucją. Tym jednak już nikt się nie przejmuje, bo jakoś weszło to w krew i praktykę życia politycznego.
Nie inaczej z USA, szczególnie od czasów Lincolna, który złamał amerykańską Konstytucję i stworzył imperialne państwo amerykańskie.
W tych przykładach władze złamały obowiązujące prawo. A nadal te kraje są uważane za demokratyczne. Pana zdaniem słusznie, czy też nie?
Ja przyznaję się bez oporu – terminu „demokracja” używam w bardzo mglisty sposób, bo nikt go ściśle nigdzie nie zdefiniował. Jestem otwarty na różne definicje tak długo, gdy wszyscy wiemy, o czym mowa. A termin jest używany do określania pewnego historycznego zjawiska, które wykształciło się w świecie zachodnim. Dlatego raczej posługuję się tym terminem w znaczeniu historycznym.