Największym paradoksem całej dyskusji o demokracji wydaje się być to, że w przypadku demokracji zachodnich ich „najlepszość z najgorszości” wynika z istnienia weń w gruncie rzeczy mało demokratycznych instytucji takich jak Sąd Najwyższy, Bank Centralny, czy Konstytucja. Proszę mnie nie zrozumieć – nie pochwalam istnienia tych instytucji, ale fakt, że istnieją w ramach aparatu państwowego w „niezależny” sposób (w oderwaniu od rządu wybieranego w sumie w powszechnych wyborach) ma niebagatelne znaczenie.
Innymi słowy te „lepsze demokracje”, to takie, gdzie władza jest ograniczona pewnymi instytucjami, które oderwane są od powszechnych wyborów. Te „gorsze demokracje” są tam, gdzie praktycznie wszystko jest poddane powszechnym wyborom. Paradoks, nieprawdaż?